prześladowcą złodziei, morderców i innych złoczyńców. Jestem wicedyrektorem prokuratury.
Nóż wypadł głośno z ręki Bennetta, a twarz jego pokryła się bladością.
— Gordon! Ryszard Gordon, — rzekł głucho. Na sekundę spotkały się oczy dwóch mężczyzn. Jasnobłękitne i wyblakłe.
— Tak, to moje nazwisko, — rzekł Gordon spokojnie, — i zdaje mi się, żeśmy się już kiedyś spotkali!
Wyblakłe oczy nie mrugnęły. Twarz Johna Bennetta była zimna jak maska. — Spodziewam się, że nie zawodowo, — rzekł, a brzmiało to jak wyzwanie.
Przez cały czas w drodze powrotnej do Londynu Dick napróżno wysilał pamięć, ale nie mógł powiązać osoby Johna Bennetta z Horsham z żadnem wydarzeniem.
Dom Bankowy Maitlanda wyrósł w stosunkowo krótkim czasie z niewielkiego biura do olbrzymich rozmiarów. Maitland był człowiekiem w podeszłym wieku, o patrjarchalnym wyglądzie, skąpym w słowach. Przybył on do Londynu bez jakiejkolwiek protekcji i wybił się, zanim jeszcze Londyn zauważył jego obecność.
Dick Gordon ujrzał spekulanta po raz pierwszy, czekając w marmurowym hall’u. Był to mężczyzna średniego wzrostu, barczysty, z brodą, spadającą mu aż na piersi i oczyma ukrytemi niemal pod gęstemi, siwemi brwiami. Idąc wolno przez korytarz, nie patrzał wprawo ani wlewo, wsiadł do windy i znikł.