Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/230

Ta strona została przepisana.

Na tle ciemnego prostokąta drzwi ukazała się postać, której widok zdusił krzyk w jej gardle. W wąskim czarnym płaszczu postać ta wydawała się olbrzymia. Twarz i głowa ukryte były za ohydną maską z gumy i miki. Światło lampy odbijało się od wielkich szkieł przed oczyma, wypełniając je niesamowitym ogniem.
— Nie krzycz i nie ruszaj się! — rzekł zamaskowany, a głos jego brzmiał, jakby szedł z wielkiej dali. — Nic ci złego nie zrobię.
— Kto pan jest? — wybełkotała Ella.
— Ja jestem Wielka Żaba, — rzekł nieznajomy. Przez wieczność całą stała Ella jak skamieniała, niezdolna do ruchu. Przybyły zaczął znowu mówić: — Ilu mężczyzn kocha cię, Ello Bennett? — zapytał. — Gordon i Johnson i Wielka Żaba, a ten kocha cię najwięcej.
Urwał, jakby czekał na odpowiedź. Ale Ella nie była w stanie mówić.
— Mężczyźni pracują dla kobiety i gniją dla kobiety, a poza wszystkiem, co czynią, czy to jest uczciwe, czy nieuczciwe, stoi kobieta, — rzekł „Żaba“. — Dla mnie kobietą jesteś ty, Ello.
— Ale kim pan jest? — zdołała wykrztusić dziewczyna.
— Jestem Wielka Żaba, — powtórzył, — a imienia mego dowiesz się, gdy je sama ode mnie usłyszysz. Chcę cię posiadać. — Widząc przerażenie w jej oczach, podniósł rękę. — A ty przyjdziesz do mnie dobrowolnie!
— Pan jest szalony! — zawołała Ella. — Nie znam pana. Jakże mogę... ach, ach, co za straszna myśl... błagam, niech pan odejdzie!
— Nie odejdę zaraz, — rzekł „Żaba“. — Czy chcesz mię poślubić, Ello?
— Nie!