Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/251

Ta strona została przepisana.

Zajechał do inspektora policji miejcowej. Szosa musiała być jeszcze w porządku, gdyż dziesięć minut przed przybyciem Dicka, przyjechało jakieś auto ze Swindon.
— Aż do Swindon jest w każdym razie bezpiecznie, — rzekł inspektor. — W okolicy grasują coprawda włóczędzy, ale patrol konny, który wrócił niedawno z gościńca, nie zauważył nic groźnego.
Jakaś myśl zaświtała Dickowi. Poprosił inspektora, aby z nim wszedł do budynku policyjnego.
— Potrzebna mi jest koperta i papier urzędowy, — rzekł. Siadł przy biurku i sporządził odręczną kopję odroczenia wyroku, zalakował kopertę woskiem i schował do kieszeni na piersi. Potem wyjął prawdziwy dokument, zdjął but i skarpetkę z lewej nogi i starannie ulokował papier na bosej nodze, poczem włożył skarpetkę i but zpowrotem.
Skierował się teraz ostrożnie do Didcot. Chociaż reflektory jego oświetlały drogę, jechał ze zmniejszoną szybkością, a jeden z rewolwerów leżał obok niego na siedzeniu.
Spostrzegł trzy odwrócone V i domyślił się, że były to szczyty dachów jakichś budynków czy hangarów. Potem jednak przypomniał sobie, że musiała to być owa fabryka chemiczna, o której opowiadał mu Elk.
Jechał dalej z coraz większą ostrożnością. Wtem ujrzał trzy czerwone światła, ustawione wpoprzek drogi, a obok nich policjanta.
— Tędy nie może pan dalej jechać! Droga jest uszkodzona.
— Od kiedy? — zapytał Dick.
— Przed dwudziestu minutami została wysadzona w powietrze, — brzmiała odpowiedź. — Ale o milę wstecz jest boczna droga, skąd może się pan dostać na drugą stronę szyn. Niech pan tutaj zawróci.