Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/252

Ta strona została przepisana.

Wskazał na wrota, prowadzące widocznie do fabryki. Dick skierował auto tyłem w tę stronę. Ręka jego była wyciągnięta, aby zmienić kierunek, gdy policjant, idący obok auta, zadał mu cios.
Głowa Gordona była właśnie pochylona, a skórzana czapka uratowała go od śmierci. W następnej chwili z ciemności wynurzyło się kilka postaci. Jeden z przybyłych podbiegł do auta, wyrzucił z niego bezwładne ciało właściciela, zgasił lampy i cofnął samochód jeszcze bardziej.
Inni usunęli czerwone latarnie, ustawione na szosie. Policjant pochylił się nad Dickiem.
— Ach, myślałem, że już zupełnie po nim, — rzekł rozczarowany.
— Możesz to jeszcze załatwić, — rzekł ktoś za nim, ale policjant był widocznie innego zdania.
— Hagn chce go widzieć! — rzekł. — Podnieście go.
Ponieśli omdlałą postać po nierównym gruncie do źle oświetlonej sali fabrycznej, z której usunięto maszyny. W jednym końcu hali oddzielony był murem z cegieł pokój, który zamieniono na biuro.
— Masz go, Hagn, — mruknął policjant. — Zdaje się, że jest gotów.
Hagn wstał od stołu i podszedł do Gordona.
— Niewiele mu się stało, — rzekł. — Przez taką czapkę uderzenie nie może zabić. Zdejmcie mu ją.
Zdjęli czapkę z głowy nieprzytomnego, i Hagn zbadał go pobieżnie.
— Nie, nic mu się nie stało, — rzekł. — Pokropcie go wodą... nie, czekajcie! Pierw go lepiej zrewidujmy. Te cygara zabieram.
Pierwszą rzeczą, którą znaleźli, była niebieska koperta. Hagn rozerwał ją i przeczytał.