Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/253

Ta strona została przepisana.

— Tak! — uśmiechnął się, zamykając dokument w biurku. — A teraz skropcie go wodą.
Dick odzyskał przytomność. Głowa bolała go, tętniło mu w skroniach i czuł wzbierający w nim gniew, że podlegał przymusowi. Usiadł i potarł twarz, jak człowiek, budzący się ze snu. Potem spojrzał pokolei w otaczające go uśmiechnięte twarze.
— O, — rzekł wreszcie. — Jeden w was powalił mię. Któryż to?
— Zaraz panu damy jego kartę wizytową, — zadrwił Hagn.
— Ale dokąd to jechał pan po nocy?
— Do Gloucester, — rzekł Dick krótko.
— Tak, do piekła! — zawył Hagn. — Nagórę z nim, chłopcy!
Z biura prowadziły niemalowane drewniane schody nagórę. Po tych schodach powleczono Dicka. Pokój nagórze był podczas wojny biurem starszego majstra. Mała lampka rzucała skąpe światło na ponurą grupę, otaczającą Dicka. Miał czas rozejrzeć się dokoła.
Pokój miał wielkie okno, z którego widać było rozległą okolicę. Szyby pokryte były warstwą brudu, podłogę zaścielały śmieci, których obecni właściciele fabryki nie uważali za potrzebne zamieść.
— Przeszukajcie go jeszcze raz... Upewnijcie się, czy niema przy sobie broni i zdejmcie mu buty! — zawołał Hagn ze schodów. — Zostaniesz tu dzień lub dwa, Gordon! Może uda ci się wyjść z życiem, jeżeli oddadzą nam Baldera. A jeżeli nie, to... żegnajcie, sny młodości!