Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/259

Ta strona została przepisana.

— Dokładnych wiadomości nie mam, ale mogę panią zapewnić, że wiadomości, jakie mamy, nie brzmią źle, — rzekł Elk. — A jakże się pan dowiedział o sprawie, Johnson? — zapytał.
Świeżo upieczony miljoner powtórzył swoje wyjaśnienie.
— Powinienem był wtajemniczyć Sileńskiego i jego pomocników w całą sprawę, — rzekł Elk. — Wtedy możeby milczeli. No, a jakże się pan czuje w roli Krezusa, mr. Johnson?
— Mr. Johnson nie czuje się zbyt dobrze, — rzekł Broad. — Zwrócił na siebie uwagę miłego mr. Żaby.
Elk obejrzał starannie kartkę z groźbą. — Kiedy otrzymał pan ten świstek? — zapytał.
— Znalazłem go wczoraj rano na biurku. — Mr. Johnson opowiedział jeszcze wypadek z zatrutą herbatą, poczem pożegnał się. — Ach, mr. Elk, gdyby się panu dało złapać Żabę, wyświadczyłby pan ludzkości wielką przysługę!
Świtało już, gdy Johnson wyszedł, a Elk zamknął za nim bramę i spoglądał przez chwilę na dobrodusznego pana, idącego przez pustą ulicę.
— Lubię tego starego dzieciaka, — rzekł do Broada. — Bezwątpienia urodził się on pod szczęśliwą gwiazdą, gdyż nie mogę zrozumieć, dlaczego stary nie zapisał raczej pieniędzy dziecku...
— Czy znalazł pan już dziecko? — przerwał mu Broad.
— Nie, to także jedna z żabich tajemnic, czekająca jeszcze na rozwiązanie.
Johnson doszedł właśnie do rogu ulicy, i widzieli, jak przechodził na przeciwległy trotuar, gdy z cieniu wyszedł naprzeciw niego jakiś człowiek. Nastąpiła krótka wymiana słów, poczem Elk ujrzał błysk rewolweru i usłyszał huk wystrzału. Johnson zachwiał się, zaś napastnik jego odwrócił się i uciekł.