Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/260

Ta strona została przepisana.

W następnej chwili Elk był na ulicy. Filozof był przerażony, ale widocznie nie ranny.
Elk pobiegł za róg, ale napastnik znikł. Detektyw powrócił więc do filozofa, który siedząc na skraju trotuaru, obmacywał swoje członki.
— Nie, nie, zdaje się, że to był tylko szok, — jęknął Johnson. — Nie byłem przygotowany na taki system napadu.
— Jakże się to stało?
— Nie rozumiem tego zupełnie, — odparł Johnson. — Chciałem przejść na drugą stronę ulicy, gdy nagle podszedł do mnie jakiś człowiek i zapytał, czy to ja jestem mr. Johnsonem. A potem, zanim się mogłem zorjentować, co się stało, wystrzelił.
Marynarka Johnsona była osmalona od ognia.
— Nie, nie powrócę już do mieszkania Gordona. Przypuszczam, że nie powtórzą zaraz próby.
W tej chwili nadeszli dwaj detektywi, którzy strzegli Harley Terrace. Ich opiece powierzono Johnsona.
— To przecież najruchliwsi ludzie, jakich znam, — rzekł Elk. — Możnaby było przypuszczać, że wystarcza im sprawa w Gloucester i nie będą szukali jeszcze pobocznych zajęć.
— Kiedy będzie pan wiedział o Żabie tyle, co ja, nie będzie się pan dziwił niczemu, — rzekł Broad.
Biła szósta, a z Gloucester nie nadchodziły wiadomości. O siódmej stan dziewczyny był godny litości. Zdawało się, że w miarę zbliżania się straszliwej godziny, znika siła, z jaką panowała nad sobą przez całą noc. O pół do ósmej zadzwonił telefon, i Elk skokiem pantery znalazł się przy aparacie.
— Kapitan Gordon przed godziną minął Didcot, — brzmiała wiadomość.