Okienko zamknęło się, minęła wieczność, zanim otworzono drzwi.
— Jestem kapitan Gordon z prokuratury, — rzekł Dick.
— Mam odroczenie wyroku dla Jima Cartera!
Odźwierny potrząsnął głową. — Stracenie odbyło się przed pięciu minutami, — rzekł.
— Ależ zegar wieżowy...! — wytchnął z siebie Dick.
— Zegar wieżowy spóźnia się o cztery minuty, — rzekł odźwierny. — Obawiam się, że Carter nie żyje.
Ray Bennett obudził się z pokrzepiającego snu i usiadł na łóżku. Dozorca, który przez całą noc znajdował się w jego celi, wstał i podszedł do niego.
— Czy chcecie dostać swoje dawne ubranie, Carter? Dyrektor powiedział, że nie będzie wam pewnie zależało na tem, żeby nosić je przy straceniu.
— Ma rację, — rzekł Ray. — To ubranie też jest dobre, — rzekł, wciągając spodnie.
Dozorca odkaszlnął. — Tak, dobre jest. — Nie rzekł nic więcej, ale coś w jego zachowaniu zdradziło prawdę. Było to ubranie, w którem już kogoś powieszono. Mimo to ręce Ray’a nie drżały, gdy je wkładał. O szóstej przyniesiono mu śniadanie.
Wzrok jego padł na teczkę z przyborami do pisania, ale nie wyciągnął do niej ręki. Wszedł kapelan, człowiek spokojny i uduchowiony. Rozmawiali przez chwilę, potem dozorca poradził, aby Ray pospacerował trochę po brukowanym dziedzińcu.