Ray skorzystał chętnie z tej propozycji, chciał zobaczyć jeszcze raz niebo. Wiedział jednak, że nie była to bezinteresowna propozycja, a gdy wyszedł wraz z kapelanem na dziedziniec, domyślił się, czemu spotkał go ten przywilej. Przygotowywano celę egzekucyjną obok jego celi i chciano mu zaoszczędzić tego widoku. W pół godziny później był znowu w swojej celi.
— Czy chce pan złożyć zeznanie, Carter? Czy pan się tak wogóle nazywa?
— Nie, sir, — odparł Ray spokojnie, — ale to nie ma nic do rzeczy.
— Czy zabił pan tego człowieka?
— Nie wiem, — rzekł Ray. — Pragnąłem go zabić, możliwe więc, że go zabiłem.
Dziesięć minut przed ósmą do celi wszedł dyrektor z szeryfem. Zegar w haiku więziennym wolno ale stanowczo posuwał się naprzód. Ray widział go przez otwarte drzwi, a dyrektor, który to spostrzegł, przymknął drzwi celi lekko, gdyż brakowała tylko jeszcze jedna minuta do ósmej, i drzwi musiały się wnet otworzyć znowu. Ray ujrzał, jak z zewnątrz naciśnięto klamkę, i na sekundę opuściło go panowanie nad sobą. Odwrócił się, aby nie widzieć człowieka, który miał teraz wejść. Uczuł, jak ręce jego ściągnięto do tyłu i związano.
— Niech mi Bóg wybaczy! Niech mi Bóg wybaczy! — mruczał ktoś za nim, a na dźwięk tego głosu Ray odwrócił się nagle i spojrzał w twarz kata.
Katem był John Bennett.
Ojciec i syn, kat i skazaniec, stali naprzeciw siebie. Niedosłyszalnym prawie głosem szepnął Bennett jedno słowo:
— Ray!
Ray skinął głową. Dziwne było, że w tej straszliwej chwili myśl jego pomknęła do tajemniczych wycieczek ojca. Przy-
Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/267
Ta strona została przepisana.