Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/271

Ta strona została przepisana.

Pielęgniarka wyszła z pokoju, a po chwili otworzyły się drzwi i wszedł John Bennett. Ella padła w jego ramiona, łkając z radości.
— Czy to prawda? Czy to rzeczywiście prawda, ojczulku?
— Tak, serce moje, to prawda! — rzekł Bennett. — Ray będzie tu jutro. Trzeba jeszcze załatwić kilka formalności. Uwolnienie jego nie może nastąpić tak szybko, jak się to czyta w powieściach. Rozmawiamy właśnie o jego przyszłości...
— Kiedy dowiedziałeś się o tem, ojcze?
— Dzisiaj rano, — odparł Bennett spokojnie.
— Czy nie zabolało cię to okropnie?
Bennett skinął głową. — Johnson chce oddać Ray’owi kierownictwo banku Maitlanda, — rzekł. — Byłoby to dla niego coś wspaniałego. Ello, nasz chłopiec zmienił się bardzo.
— Czy widziałeś go? — zapytała Ella zdumiona.
— Tak, dzisiaj rano.
Ella nie zastanawiała się dłużej nad tem, w jaki sposób udało się ojcu przedostać za strzeżone zazdrośnie mury więzienia.
— Nie sądzę jednak, aby Ray przyjął propozycję Johnsona, — rzekł ojciec. — Jeżeli go dobrze rozumiem, nie uczyni tego. Nie przyjmie teraz żadnego gotowego stanowiska, lecz będzie się chciał sam wybić. Ello, on wróci do nas!
— Ojcze, jeżeli Ray wróci do nas, czy nie mógłbyś wtedy wyrzec się swego zajęcia, do którego odnosisz się z taką nienawiścią?
— Już się go wyrzekłem, kochanie, — odparł Bennett spokojnie. — Już nigdy! Już nigdy więcej! Dzięki Bogu!
Nie widziała jego twarzy, ale czuła dreszcz, który przebiegł przez całe ciało ojca.