Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/36

Ta strona została przepisana.

śleniu i zawrócił. Naprzeciw biura prokuratury zatrzymał się wysoki sprzedawca uliczny z małą ladą przenośną na brzuchu; leżały na niej zapałki, kółka do kluczy, ołówki i tysiące drobnostek, które tacy ludzie sprzedają. Towar jego w tej chwili przykryty był kawałkiem sukna.
Elk nie widział go jeszcze nigdy i był zdziwiony, że człowiek ten obrał sobie tak niekorzystne stanowisko, gdyż koniec Onslow Gardens — najbardziej wietrzne miejsce w White-hall — nawet w dni pogodne nie jest miejscem, gdzie śpieszący się przechodnie mogliby się zatrzymywać, aby kupić jakiś drobiazg. Handlarz nosił brudny płaszcz deszczowy, sięgający prawie do ziemi. Miękki kapelusz spuszczony był na czoło, ale Elk dojrzał sępią twarz i zatrzymał się.
— Interesy w porządku?
— Ne-e.
Elk przystanął zainteresowany. Człowiek ten był Amerykaninem i usiłował zmienić wymowę, aby uchodzić za „cockney’a“, rodowitego londyńczyka. Było to najniewdzięczniejsze zadanie, jakie mógł sobie postawić Amerykanin, gdyż płaczliwy głos i wymowa dziecka Londynu są niemożliwe do podrobienia.
— Pan jest Amerykaninem — z jakiego stanu?
— Georgja, — brzmiała odpowiedź; tym razem przekupień nie usiłował już zmienić wymowy. — Przyjechałem statkiem bydlęcym podczas wojny.
Elk wyciągnął rękę. — Pokażno swoje zezwolenie, bratku, — rzekł.
Przekupień podał mu bez wahania zaświadczenie policji, upoważniające go do handlu ulicznego. Opiewało ono na nazwisko „Joshua Broad“ i było zupełnie w porządku.
— Nie jesteś z Georgji... — rzekł Elk, — ale to wszystko jedno. Jesteś z New Hampshire albo Massachusetts.