— Zdaje mi się, że znam pańskiego ojca... John Bennett z Horsham?
Ray wstał z rozpaczą, wymówił się brakiem czasu i pozostawił dwóch panów samych.
— Ładny chłopak, — rzekł Elk, patrząc długo za odchodzącym.
Elk odprowadził Johnsona zpowrotem do biura, a gdy zbliżyli się do pałacu Domu Bankowego Maitlanaa, mr. Johnson przerwał nagle swe ciekawe wywody filozoficzne i przyśpieszył kroku. Elk ujrzał na chodniku Ray’a Bennetta, a obok niego wysmukłą postać dziewczęcą. Stała odwrócona do nich plecami, ale Elk domyślił się natychmiast, że była to Ella Bennett. Widział ją przedtem dwa razy, a posiadał zdumiewającą pamięć linij grzbietów ludzkich. Gdy Johnson podbiegł do nich, z całą szybkością, na jaką pozwalała mu tusza, Ella kiwnęła mu przyjaźnie głową.
— A to miła niespodzianka, miss Bennett. — Twarz Johnsona pokryła się rumieńcem, i Elk domyślił się, że uścisk jego dłoni był jeszcze gorętszy, niż zazwyczaj.
— Nie miałam zamiaru przyjeżdżać dzisiaj do miasta, ale ojciec udał się znowu na jedną ze swych zwykłych wycieczek, — rzekła Ella. — Jakie to komiczne, gdybym nie była pewna, że pociąg jego odjechał już przed dwiema godzinami, przysięgłabym, że go przed chwilą widziałam w autobusie.
— Mój przyjaciel, mr. Elk, — przedstawił Johnson nieco niezręcznie.
— Rad jestem poznać panią, miss Bennett, — rzekł Elk, spostrzegając z zadowoleniem, graniczącem niemal