Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/43

Ta strona została przepisana.

podobno dom gry na Jermyn Street. Nie przyszedł pan chyba aresztować jej? — zapytał z przerażeniem. — Zniszczyłoby to renomę Caverley House.
— To tylko przyjacielska wizyta, — rzekł Elk. — Windziarz wyszedł z windy i wskazał jedne z dwojga gładkich drzwi mahoniowych, wychodzących na korytarz. — Drugie mieszkanie zajmuje pewien miljoner amerykański, — rzekł.
Elk miał właśnie zamiar odpowiedzieć, gdy windziarz podszedł do drzwi i wskazał na polerowaną futrynę. — Dziwna rzecz... — rzekł, — niech pan spojrzy.
Elk spojrzał we wskazanym kierunku i zrozumiał natychmiast. Na mahoniowej płycie widać było małą, białą żabę, dokładną kopję żab, które widział tego ranka na fotografjach w teczce Ryszarda Gordona. Żaba, przyczajona do skoku, wyrysowana nieco ukośnie. Dotknął jej palcem. Farba była jeszcze mokra.
Ale w tej chwili stała się rzecz najbardziej zdumiewająca.
Nagle otworzyły się drzwi i ukazał się w nich człowiek w średnim wieku; w ręku miał długi rewolwer, skierowany w pierś detektywa.
— Ręce dogóry! — rozkazał szorstko.
Potem drgnął i wpatrzył się w twarz Elka. Detektyw oniemiał ze zdumienia, gdyż eleganckim panem, który stał przed nim, był przekupień uliczny, z którym rozmawiał pierw w Whitehall. Amerykanin pierwszy odzyskał panowanie nad sobą i Elk ujrzał znowu błysk wesołości w jego oczach.
— Niechże pan wejdzie, mr. Elk, — rzekł Amerykanin i zwrócił się do stropionego windziarza: — Dobrze już, Worth, pozwoliłem sobie na mały żart z mr. Ełkiem.
Zamknął drzwi i wprowadził detektywa do salonu. Elk postanowił odłożyć napomknienie o żabie przed drzwiami na później.