Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/45

Ta strona została przepisana.

godzinę na kogoś, kto miał do mnie przyjść. A kiedy usłyszałem pańskie kroki... — wzruszył ramionami, —...jestem tak bardzo skruszony, jak tylko może pan pragnąć.
Elk nie spuszczał z niego wzroku. — Nie chciałbym wydać się panu natrętnym, jeżeli zapytam, czy czekał pan na przyjaciela. Z niezmierną radością poznałbym nazwisko oczekiwanego gościa.
— Ja także... — rzekł Amerykanin. — I wiele innych
ludzi wraz ze mną również. — Spojrzał na Elka w zamyśleniu. — Czekałem na człowieka, który ma poważne powody, aby się mnie obawiać. Nazywa się... ale to nie ma nic do rzeczy. Spotkałem go tylko raz w życiu i nie widziałem wówczas jego twarzy..
— Ale poróżniliście się? — zapytał Ełk.
Amerykanin roześmiał się. — Bynajmniej, zachowałem się wobec niego bardzo życzliwie. Znajdowałem się z nim sam na sam niedłużej jak pięć minut w miejscu ciemnawem, oświetlonem tylko latarnią, stojącą na stole. Zdaje się, że to wszystko, co mogę panu o nim opowiedzieć, panie inspektorze.
— Sierżancie! — mruknął Ełk. — To naprawdę rzecz zdumiewająca, jak wielu ludzi przypuszcza, że jestem inspektorem. — Nastąpiła chwila milczenia i zakłopotania. — Czy obcuje pan z sąsiadami? — zapytał Ełk.
— Z tą Bassano i jej towarzystwem? Nie! Czy pan ze względu na nią przyszedł?
Ełk potrząsnął głową. — Chciałem jej tylko złożyć przyjacielską wizytę, — rzekł. — Przyjechałem właśnie z pańskiej ojczyzny, mr. Broad. Piękny to kraj, ale za wielkie ma odległości, jak dla mnie. — Po chwili milczenia dodał: — Radbym bardzo poznać pańskiego przyjaciela. Czy to może także Amerykanin?