Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/52

Ta strona została przepisana.

ujrzał powracających Maitlandów. Staruszek niósł torbę, pełną teraz zakupów. Gdy przechodzili pod latarnią, Elk dostrzegł zieleń główki kapusty. Obserwował ich, aż znikli w domu, potem usłyszał dźwięk zatrzaśniętych drzwi. W pięć minut później ciemna postać wyszła z zaułka za domami. Elk ruszył za nieznajomym, który zanurzył się w labiryncie małych uliczek. Detektyw szedł za nim w trop. Mężczyzna kroczył szybko, ale nie za szybko dla Elka, który był doskonałym piechurem. W świetle głównej ulicy nieznajomy odwrócił się, a Elk zatrzymał się kilka kroków za nim. Nie dostrzegł jednak twarzy jego wcześniej, aż mężczyzna otworzył drzwiczki oczekującego auta i wsiadł.
Był to Joshua Broad, człowiek, który sprzedawał w Whitehall kółeczka do kluczy, zajmował luksusowe mieszkanie i miał czas interesować się życiem domowem Ezry Maitlanda.
— Niech pan wsiada, Elk, deszcz leje przecież, — rzekł mr. Broad, a Elk wsiadł szybko do auta, które ruszyło natychmiast. Amerykanin zwrócił ku niemu sępią twarz.
— Niech mi pan powie, czy pan widział dziecko?
Elk potrząsnął głową. — Nie, — rzekł. Usłyszał chichot swego towarzysza.
— Tak, a ja je widziałem, — rzekł Broad, zapalając cygaro.
— Gdzież ona była?
— To on, — odparł mr. Broad spokojnie, — i mam nadzieję, że pozwoli mi pan nie odpowiedzieć na to pytanie. Znajdowałem się w domu już o godzinę wcześniej, niż pan. Napędził mi pan strachu. Słyszałem, jak pan przychodził, i myślałem, że to djabeł we własnej osobie. Nawiasem mówiąc, to ja zostawiłem tylne drzwi otwarte. Więc cóż pan sądzi o tem, mój drogi?
— O mr. Maitlandzie?