Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/54

Ta strona została przepisana.

wających się wolno z pokoju, i pobiegł za nim. Portjer zamykał właśnie swój pokoik na noc, gdy Elk stanął przy nim bez kapelusza, dysząc ciężko.
— Czy może pan telefonować stąd do mieszkań? — zapytał. — To dobrze! Niech pan się połączy ze wszystkimi lokatorami poniżej trzeciego piętra i oznajmi, że pod żadnym pozorem nie wolno otwierać drzwi. Niech pan powie, żeby natychmiast pozalepiano wszystkie szpary papierem, pozatykano otwory do wrzucania listów i pootwierano okna. Dom jest napełniony trującemi gazami. Niech pan o nic nie pyta, niech pan robi, co mówię!
Elk sam zatelefonował po straż ogniową, i w kilka sekund później rozległy się dzwonki, a strażacy w maskach gazowych wbiegli na schody. Na szczęście wszyscy lokatorzy z wyjątkiem Broada i jego sąsiadki opuścili już na niedzielę miasto.
— Zaś miss Bassano wraca dopiero nad ranem, — rzekł portjer.
Minęła cała noc, zanim udało się zapomocą pomp o wysokiem ciśnieniu i odczynników chemicznych oczyścić powietrze w domu. Broad nie doznał innych szkód, jak tylko że srebro jego zczerniało, zaś wszystkie szyby i lustra pokryły się żółtym osadem. Gdy wiatr poranny rozwiał wreszcie ostatnie ślady przykrego zapachu, dwaj mężczyźni poczęli przeszukiwać pokoje, aby się przekonać, jaką drogą gaz trujący dostał się do mieszkania.
— Przez otwarty komin, — rzekł Elk. — Gaz jest cięższy od powietrza i mógł być wpuszczony do komina równie łatwo jak woda.
Po zbadaniu dachu okazało się istotnie, że teorja ta była słuszna. Znaleźli dziesięć wielkich, pustych cylindrów i długą linę, do której przywiązany był wiklinowy koszyk. — Sprawca zakradł się do domu w chwili, gdy portjer