Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/60

Ta strona została przepisana.

Mr. Maitland potrząsnął niecierpliwie łysą głową. — Nic mnie nie obchodzi, czy wam się wiedzie dobrze, czy wam się wiedzie źle! Jak zmniejszam pensje, to zmniejszam. Zrozumiane?
Ella znieruchomiała z przerażenia. Głos ten był brutalny i szorstki. Ton i wysłowienie pochodziły z rynsztoka.
— Jak mu się nie podoba, może sobie iść, gdzie chce. A jak się to panu nie podoba... — wlepił wzrok w zaniepokojonego Johnsona, — ..może pan też iść, gdzie pan chce. Takich śmieciarzy dostanę na kopy, ile będę chciał. Na ulicy ich mogę zbierać. Basta!
Johnson wyszedł na palcach i zamknął drzwi za dziewczyną, która wyszła za nim.
— Przecież to potwór! — zawołała Ella. — Jak pan może z nim wytrzymać?
Tęgi pan uśmiechnął się swobodnie. — Ma rację. Przy półtora miljonie bezrobotnych, może sobie rzeczywiście dobierać pracowników.
— Nie miałam pojęcia, — rzekła Ella, kładąc odruchowo dłoń na jego ramieniu, — że on jest taki brutalny! Żal mi pana! To przecież straszne!
— Maitland jest parwenjuszem, ale w istocie nie jest zły. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego panią przyjął?
— Czy zazwyczaj nie przyjmuje nikogo?
— Nie, chyba w razie nieodzownej konieczności, co się zdarza najwyżej dwa razy do roku. Zdaje mi się, że nie rozmawia wogóle z nikim w firmie, nawet z dyrektorami.
Johnson odprowadził Ellę do drzwi. Ray’a nie było jeszcze.
— Prawdę mówiąc, — przyznał, gdy Ella poczęła na niego nalegać, — Ray nie był dziś jeszcze w biurze. Kazał powiedzieć, że się źle czuje, a ja urządziłem to tak, że uchodzi dziś za zwolnionego z biura.