rzekł prezydent ministrów. — Może pan sobie dobrać do pomocy dowolnego oficera Scotland Yardu.
— Wezmę sierżanta Elka, — rzekł Dick natychmiast, ale premjer spojrzał na niego z powątpiewaniem.
— To niezbyt wysoki stopień, — wtrącił.
— Jest to człowiek, który ma za sobą trzydzieści lat służby. Niech mi go pan da, Ekscelencjo, i niech go pan mianuje inspektorem.
Prezydent ministrów uśmiechnął się. — Jak pan woli.
A gdy sierżant Elk przeglądał tego popołudnia listę awansów, ujrzał swój nowy tytuł.
Przez chwilę był stropiony, potem uśmiechnął się.
— Założyłbym się, że jestem jedynym angielskim inspektorem policji, który nie wie, kiedy urodziła się królowa Elżbieta! — rzekł, a duma jego nie była nieuzasadniona.
Gdy Ryszard Gordon otwierał w niedzielę furtkę ogrodu Bennettów, ujrzał okrągłą postać filozofa Johnsona, rozpartą w krześle ogrodowem. Sekretarz wstał, aby mu z szczerą życzliwością uścisnąć dłoń.
Dick lubił Johnsona za jego pilność i lojalność wobec pracodawcy.
— Ray powiedział mi, że pan przyjdzie, kapitanie Gordon. Jest z panną Bennett w sadzie owocowym, i jak zauważyłem przelotnie, wysłuchuje właśnie kazania.
— Czy nie chodzi już do biura? — zapytał Dick, zdejmując płaszcz od kurzu.
— Obawiam się, że się to skończyło na zawsze. — Twarz Johnsona posmutniała. — Ja sam musiałem mu to zakomuni-