Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/72

Ta strona została przepisana.

nocy miasta. A oto Elk stał przed nimi, z rękoma na kratach furtki, opuściwszy podbródek na pierś, i ponuro spoglądał na zebrane w ogrodzie towarzystwo.
— Czy mogę wejść, mr. Bennett? — zapytał. John Bennett skinął głową zachęcająco. — Zupełnie przypadkowo znalazłem się w tej okolicy i przyszło mi na myśl, żeby pana odwiedzić. Dobry wieczór, miss, dobry wieczór, mr. Johnson.
— Podaj sierżantowi Elkowi krzesło, — rzekł John Bennett do Ray’a.
— Inspektorowi! — poprawił detektyw. — Zdumiewająca rzecz, jak wielu ludzi wyobraża sobie, że jestem sierżantem. Nie, dziękuję, postoję chętnie. Zresztą i ja sam niezupełnie sobie to mogę uświadomić, zwłaszcza, gdy mię policjanci witają pierwsi. Zapominam się odkłonić. — Ukradkowe spojrzenia jego przechodziły z osoby na osobę.
— Awans pański napędził pewnie strachu wszystkim rzezimieszkom londyńskim? — zapytał Ray drwiąco.
— O tak, zwłaszcza amatorom, — rzekł Elk. — Poza tem, — przyznał skromnie, — nowina ta nie wywołała sensacji, gdyż Londyn jest teraz jak nigdy pełen bałamutów, którzy gotowi są rzucać miljonami między ubogich, byleby im pierw pożyczono sto funtów, aby im dowieść swego zaufania. Jest też wielu zawodowych bokserów, żyjących z rabunku i wymuszenia, jak również pięknych, młodych dam, utrzymujących domy gry i lokale taneczne.
Twarz Ray’a stała się ciemno-purpurowa, a gdyby spojrzenia mogły zabijać, przyjaciele inspektora Elka rozmawialiby o nim tego wieczora przyciszonym głosem. Ale Elk zwrócił się teraz do Dicka:
— Panie kapitanie, radbym bardzo dowiedzieć się, czy dostanę w przyszłym tygodniu wolny dzień? Mam pewne kłopoty rodzinne.