nieco podchmielony, gdyż zamiast zatrzymać się przed numerem 273, minął jeszcze kilkanaście domów i zatrzymał się dopiero, gdy gość począł groźnie kląć.
— Co się z wami dzieje, ojczulku Noe? To przecież nie góra Ararat? — żachnął się na niego Elk. — Jesteście pewnie pijani.
— Cieszyłbym się, — mruknął szofer, wyciągając rękę po pieniądze. Elk poświęciłby tej sprawie z pewnością więcej czasu, gdyby wezwanie Gordona nie było tak pilne.
Zaczekał, aż szofer rozpiął mnóstwo guzików i wydał mu resztę, tymczasem zaś rozglądał się z przyzwyczajenia po ulicy. Przed domem Dicka Gordona stało auto, którego latarnie miały światło możliwie najbardziej stłumione. Nie było w tem nic osobliwego. Natomiast dwaj mężczyźni, stojący na chodniku, wydali mu się podejrzani. Stali oparci o mur, każdy z innej strony bramy. Elk cofnął się o krok i rzucił okiem na przeciwległy trotuar. I tam stali dwaj mężczyźni, czekający na coś bezczynnie tuż naprzeciwko numeru 273. Taksówka Elka zatrzymała się przed domem lekarza i detektyw, nie tracąc czasu, powziął decyzję.
— Proszę tu zaczekać, zaraz wracam! — rzucił szoferowi.
— Niech pan tylko nie siedzi za długo, — poprosił starowina. — Za kwadrans zamykają gospody.
— Czekaj, czekaj, Bachusie, — rzekł Elk, który posiadał powierzchowną tylko znajomość mitologji.
Bachus mruknął, ale czekał.
Na szczęście lekarz był w domu, i Elk dał mu się poznać.
W kilka sekund później był połączony z posterunkiem policyjnym Mary Lane.
— Tu mówi Elk, Scotland Yard, — rzekł szybko, podając swój numer. — Proszę wysłać wszystkich ludzi, jakich pan ma do rozporządzenia, na północ i południe od domu Harley
Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/83
Ta strona została przepisana.