członkiem społeczeństwa. Jedyne, o co pana proszę, to aby pan nie polecał policji cofać moich zezwoleń.
— Zezwoleń? — zapytał Dick.
— Tak, noszę ze sobą stale dwa rewolwery, a bliska jest już chwila, gdy mi obydwa nie wystarczą, — rzekł Joshua Broad.
W Queen’s Hall miał się odbyć koncert wielkiego skrzypka, i Dick postanowił skorzystać z tej okazji, aby wypocząć nieco po denerwującej pracy. Lord Farmley nalegał w liście, aby przyśpieszyć odszukanie zaginionego dokumentu. Dick postanowił zapomnieć na ten jeden wieczór o wszystkich troskach, zadzwonił do garażu i kazał sobie zamiast własnego auta przysłać wynajęte, zamknięte, a w dziesięć minut później słuchał wraz z dwoma tysiącami oczarowanych ludzi gry wielkiego mistrza. Podczas pauzy zszedł do foyer, a pierwszą osobą, którą ujrzał, był urzędnik tajnej policji, unikający jego wzroku. Drugi agent stał na schodach, prowadzących do baru. Trzeci palił papieros na stopniach przed hallem. Rozległ się dzwonek, i Dick chciał właśnie rzucić papieros, gdy zajechała wspaniała limuzyna, a lokaj w dyskretnej liberji wyskoczył i otworzył drzwiczki. Z auta wysiadł samotny mężczyzna. Dick poznał go natychmiast. Był to Ezra Maitland!
— Na Mojżesza! — mruknął ktoś za nim, a gdy Dick odwrócił głowę, ujrzał Elka w jedynym starym fraku, jaki detektyw posiadał w swojem życiu. Zdumienie objęło obydwum mowę. Niedość, że mr. Maitland występował z przepychem udzielnego księcia, zajeżdżając w wytwornej