Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/95

Ta strona została przepisana.

limuzynie, z lokajem, ale nadto ubrany był w nienaganny frak, skrojony wedle ostatnich wymogów mody. Brodę miał o kilka cali skróconą, na nieskazitelnie białej kamizelce kołysał się gruby łańcuch złoty. W klapie jego płaszcza wieczorowego tkwiła biała kamelja, cylinder jego był najpołyskliwszy, laska najelegantsza, jaką można było sobie wyobrazić.
— Jedwabne skarpetki!... Lakierki!... Boże! niechże pan patrzy, — bełkotał Elk.
Uosobienie przepychu minęło ich i przeszło przez hall.
— Zwarjował! — szepnął Elk. Dick obserwował miljonera ze swego miejsca. Podczas gdy mr. Maitland siedział z przymkniętemi oczyma, a po każdym utworze bił brawo rękoma w białych rękawiczkach. Widocznie spał, a budziły go oklaski.
Gdy się koncert skończył, Maitland rozejrzał się lękliwie, jakby chcąc się upewnić, że należy wstać. Potem wyszedł majestatycznie.
— To bogaty Maitland, — usłyszał Dick czyjś szept. — Kupił teraz pałac księcia Caux na Berkeley Square.
Elk nadszedł z innemi jeszcze nowinami.
— Co pan powie o muzykalności starego Maitlanda, kapitanie Gordon? Niech pan sobie wyobrazi, że kupił zawczasu miejsce na wszystkie większe koncerty sezonu. Sekretarz jego był tu dzisiaj z tem poleceniem. I on był tem niemniej stropiony. Kazano mu też zamówić na dzisiejszy wieczór stolik w klubie Herona.
Elk skinął na jednego ze swych towarzyszów.
— Ilu ludzi potrzebuje pan, żeby obsadzić klub Herona? — zapytał.
— Sześciu, — brzmiała natychmiastowa odpowiedź. — Dziesięciu, żeby go zamknąć, a dwudziestu, gdyby było źle.