Strona:PL Edgar Wallace - Bractwo Wielkiej Żaby.pdf/99

Ta strona została przepisana.

i obserwował Ray’a, który otrzeźwiał natychmiast, poznawszy ojca.
— Muszę z tobą pomówić, Ray, — rzekł John Bennett z prostotą. Stali sami pośrodku wielkiego koła widzów, którzy cofnęli się przed nimi. Muzyka przestała grać, jakby dyrygent otrzymał znak.
— Chodź ze mną do Horsham, chłopcze.
— Nie pójdę! — rzekł Ray z uporem.
— Niech pan idzie z ojcem, Ray, — rzekł Johnson, kładąc dłoń na ramieniu młodzieńca. Ray strząsnął jego rękę.
— Zostanę tutaj! — rzekł, a głos jego brzmiał donośnie. — Nie masz prawa przychodzić tu, ojcze, i ośmieszać mnie. Przez tyle lat gnębiłeś mię i odmawiałeś mi pieniędzy. A teraz śmiesz się oburzać, że spędzam czas w przyzwoitym klubie i jestem przyzwoicie ubrany? Ja jestem w porządku. Czy możesz to samo powiedzieć o sobie? A gdybym nawet nie był zupełnie w porządku, czy mógłbyś mię ganić?
— Chodź stąd. — Głos Johna Bennetta brzmiał ochryple.
— Nie pójdę! — rzekł Ray stanowczo. — I proszę cię, pozostaw mię na przyszłość w spokoju. Zerwanie musiało kiedyś nastąpić, dobrze, że nastąpiło nareszcie.
Ojciec i syn stali naprzeciw siebie, a w znużonym wzroku Johna Bennetta był bezgraniczny smutek.
— Chodź ze mną, — rzekł błagalnie i nieśmiało wyciągnął rękę.
W tej chwili Ray ujrzał twarz Loli, ujrzał stłumiony uśmiech wokół jej ust, i urażona próżność podnieciła jego wściekłość.
Z okrzykiem szału rzucił się naprzód. Uderzenie, jakie trafiło starego Bennetta, zachwiało nim, ale nie upadł. Długo spoglądał na syna, potem pochylił głowę i bez słowa pozwolił Dickowi wyprowadzić się z sali.
Ray Bennett stał znieruchomiały z przerażenia, bez słowa, niezdolny do wykonania najmniejszego ruchu.