Jack siedział przy spóźnionem śniadaniu.
— A to pan, inspektorze! — rzekł wstając na przyjęcie. — Proszę siadać! Od kilku godzin nic pan nie miał, zapewne, w ustach. Co nowego słychać?
— Nic, prócz tego, że Froyant godzi się zapłacić.
— Tak? — spytał Jack i roześmiał się poraz pierwszy od dawna. — Nie chciałbym być wobec tego, w skórze Czerwonego Kręgu!
— Czemużto? — rzucił pytanie, także rozweselony, gdyż przeczuwał odpowiedź.
— Biedny ojciec mój mawiał często, że Froyant nie spocznie dopóki nie odzyska każdego straconego grosza. Gdy się pozbędzie niepokoju, zacznie niewątpliwie śledzić i wydrze, z pod ziemi bodaj każdy wymuszony banknot.
— To możliwe. Ale oni nie mają jeszcze pieniędzy.
Opowiedział Jackowi o liście, jaki Froyant otrzymał, a młodzieniec zdziwił się wielce.
— Ryzykują nie mało! — rzekł — któż się zdoła zmierzyć z takim Derrickiem Yale?
— I ja tak sądzę! — przyznał inspektor, zakładając nogę na nogę. — Mam wielką cześć i podziw dla jego przedziwnych zdolności.
— Na przykład dla jego psychometrji? — uśmiechnął się Jack, ale inspektor zaprzeczył.
— Nie znam się na tem tak dobrze, bym mógł wyrazić sąd. Mimoto, że zresztą rozumiem je potrosze, myślę o czemś innem zgoła.
Umilkł nagle i Jack zauważył jego przygnębienie.
— Nie miłe przeżywasz pan chyba chwile w prezydjum policji! — zauważył Jack. — Coraz to nowe zbrodnie Czerwonego Kręgu muszą tych panów wyprowadzić z równowagi.
Parr potwierdził skinieniem.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.