— Ciszej... ciszej! — zabrzmiał głos Yalego, oni zaś siedzieli już bez słowa.
Yale poruszał się zrazu, potem wszystko ucichło, gdyż nadszedł czas oznaczony. Parr spojrzał na zegarek. Teraz musiał przybyć posłaniec. Ale z pokoju nie dochodził odgłos walki.
Nagle rozległ się jakiś łoskot głuchy, jakby Yale padł w fotel ciężko.
Parr skoczył na równe nogi.
— Co się stało?
— Wszystko w porządku! — odrzekł Yale. — Potknąłem się tylko. Bądźcież cicho!
Przesiedzieli jeszcze pięć minut, potem spytał Parr:
— Yale, czy wszystko w porządku?
Nie było odpowiedzi.
— Yale! — krzyknął głośniej jeszcze. — Czy słyszysz mnie pan?
Znowu cisza. Parr przyskoczył do drzwi, otwarł i wszedł, a Jack za nim.
Widok, jaki mieli przed oczyma, obezwładniłby, istotnie, najdoświadczeńszego funkcjonarjusza policji.
Yale leżał na ziemi w kajdankach na rękach, ze skrępowanemi nogami i chustką na twarzy. Okno stało otworem, a silny odor eteru i chloroformu przesycał powietrze. Znikł pakiet, leżący na biurku. W trzy minuty później budynek, pilnowany przez policję, opuścił stary listonosz, dźwigający wypchaną torbę i został bez przeszkód wypuszczony.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.