— Tym razem ja jestem winny, — przyznał, — ale trudno mnie potępiać, inspektorze! Staram się wymiarkować, w jaki sposób zdołali wejść oknem i napaść mnie bez żadnego szmeru.
— Pan siedziałeś tyłem do okna?
— Tak jest! Nie pomyślałem o tem oknie. Miałem na oczach drzwi.
— Plecami byłeś pan tedy zwrócony do kominka?
— Tamtędy wejść nie mogli! — zaprzeczył. — O tak, to rzecz najdziwniejsza, jaką przeżyłem i niczem jest wobec niej sam nawet Czerwony Krąg. Muszę wszystko opowiedzieć Froyantowi, — dodał wstając, — a proszę panów, byście zechcieli towarzyszyć mi celem moralnego poparcia. Będzie się pewnie wściekał stary dusigrosz.
Wściekłość, było to wyrażenie bardzo słabe wobec szału, jaki ogarnął Froyanta.
— Przyrzekłeś mi pan nieledwie, że pieniądze będą zwrócone, — zaryczał, — a teraz prawisz bajdy, że pana oszołomiono? Gdzież pan byłeś, inspektorze?
— W pokoju sąsiednim! — odparł. — Wszystko co Mr. Yale opowiada, jest prawdą bezwzględną.
Nagle nastąpiła zupełna zmiana w nastroju Froyanta, i to z szybkością niepojętą.
— Ano trudno! — powiedział. — Niema rady. Czerwony Krąg dostał pieniądze i awantura skończona. Bardzo dziękuję, Mr. Yale. Proszę mi przysłać rachunek.
To rzekłszy, pożegnał ich, a oni wyszli do Jacka, czekającego w ulicy.
— Dziwna rzecz, jak nagle zgasła wściekłość jego. Zauważyłeś to pan?
Yale skinął głową, zadumany wielce.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.