nych mu banknotów, którą zestawił z wielką starannością, z umiłowaniem niemal.
Własnoręcznie odpisał ją, co mu zajęło czas niemal do białego rana. Skończywszy, wystosował list do pewnego biura adwokackiego, zajmującego się wyszukiwaniem skradzionych i zgubionych rzeczy, włożył weń listę i sam zaniósł na pocztę.
Biuro Heggittsów oddało mu już nieraz znaczne usługi. Nazajutrz rano przybył senior, szef Mr. James Heggitts we własnej osobie, mały, sucherlawy człowieczek, pociągający nieustannie nosem.
Firma Heggittsów nie cieszyła się wielkim szacunkiem, ani też uznaniem współkolegów, ale miała mnóstwo roboty, a chociaż klijenci znajdowali się przeważnie w konflikcie z prawem, nieraz także ludzie uczciwi udawali się tu, celem odzyskania cennych rzeczy, „ściągniętych“ przez długopalcowych specjalistów. Dziwnym zbiegiem okoliczności udawało się bardzo często Heggittsom, położyć dłoń na ramieniu tego, czy owego, który „słyszał“ o rzeczy straconej i w większości wypadków, odzyskiwali właściciele... za pewną opłatą... swą własność.
— Otrzymałem pańskie zawiadomienie — rzekł mały adwokat — i odrazu mogę powiedzieć, że żaden z tych banknotów nie pójdzie drogą normalną! — tu przerwał śliniąc wargi i patrząc ponad głowę Froyanta. — Największy paser zniknął!
— Któż to taki?
— Brabazon! — odrzekł znienacka adwokat, a Froyant spojrzał nań, zdumiony wielce.
— Czy masz pan na myśli właściciela banku? — spytał.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.