Jutro o zmierzchu. Statek wyrusza, ściśle biorąc, dopiero pojutrze, ale już wieczór możesz pan być na pokładzie.
— Będą pilnować statku! — wyjęknął. — Jest to rzecz niebezpieczna!
— Dla pana niebezpieczeństwa niema już! — brzmiała odpowiedź. A teraz daj mi pan swe pieniądze!
— Moje pieniądze? — spytał pobladły.
— Tak jest — zatętniło rozgłośnie w ciemni, a drżący Brabazon usłuchał.
Dwie duże paczki przeszły w okrytą rękawiczką dłoń przybysza.
— Bierz pan to! — powiedział.
Jedna i to dużo cieńsza paczka przeszła w rękę Brabazona, który uczuł zaraz, że banknoty są całkiem nowe.
— Zmienisz pan to zagranicą!
— Czy mógłbym już dziś wieczór wyjść stąd? — spytał Brabazon, szczękając zębami. — Oszaleję chyba!
Po chwili dopiero usłyszał odpowiedź.
— Owszem, ale niebezpieczeństwo dziś jest znacznie większe! A teraz wracaj pan na górę!
Rozkaz był surowy i dobitny, toteż Brabazon wykonał go bez słowa.
Usłyszał zamykanie drzwi a przez zakurzone okienko dostrzegł na ścieżce ciemną postać, która zaraz znikła. Potem zatrzaśnięto furtkę. Nieznajomy odszedł.
Bankier odnalazł w ciemku torebkę i zaniósł ją na górę, gdzie mógł bez niebezpieczeństwa zaświecić ogarek świecy, znaleziony w kuchni.
Nieznajomy nie przesadził wcale. W torebce było wszystko co trzeba. Przedewszystkiem jednak zbadał pieniądze otrzymane. Były to banknoty różnych serji i numerów, całkiem nowe. Jego pieniądze były także nowe, ale wszystkie jednej serji. Patrzył z zaciekawieniem. Pieniądze te wymu-
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.