Drżał całem ciałem, a zapałka użyta do cygara, trzymanego w kłapiących zębach, dygotała niezwykle.
— Więc to on! — mruknął chrypliwie, przeszedł na drugą stronę ulicy i znikł na zakręcie.
Zaledwo odszedł, wyszedł z ciemnej bramy domu ktoś ledwo widziany w ciemku i jął się skradać za pierwszym ostrożnie. Był to człowiek wysoki, barczysty, ale przeszkadzał mu w szybkim ruchu krótki oddech. Uszedłszy sto kroków, zauważył, że trzyma ciągle jeszcze w ręku silne binokle, przez które obserwował.
W ulicy głównej, nie spostrzegł już śledzonego i spodziewając się, że tak będzie nie uczuł niepokoju. Wiedział gdzie go szukać. Kto atoli siedział w aucie? Odczytał numer i mógł nazajutrz wyśledzić właściciela. Pan Feliks Marl skrzywił się uciesznie, ale nie czułby, zaprawdę, radości, gdyby do uszu jego doleciała część choćby rozmowy obserwowanych. Silniejsi od niego ugięli się przed grozą „Czerwonego Kręgu“.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.