— Zwołaj pan ludzi moich! — rzekł wreszcie Parr. — Nie wolno nikomu opuścić domu. Niech lokaj zgromadzi wszystkich domowników w kuchni.
Rozejrzał się bacznie po gabinecie. Wielkie okna, wychodzące na mały trawnik, w głębi zasłonięte były ciężkiemi portjerami. Odsunął jednę i zobaczył grubą okiennicę.
W jakiż sposób zamordowano Harveya Froyanta?
Biurko stało naprzeciw kominka. Było bardzo wąskie i pochodziło z epoki jakobińskiej. Każdego innego wąskość jego raziłaby niezawodnie, ale Froyant był przywiązany do tego mebla.
Z którejże strony podszedł doń morderca? Może od tyłu? Nóż pchnięty został z góry w dół, co jednak wcale nie dowodziło, by napastnik mógł zbliżyć się bez szmeru. Cóż miała za znaczenie rękawiczka? Inspektor obejrzał ją ostrożnie. Była to rękawiczka o długim manszecie, jakich zwykle używają szoferzy i dość już podniszczona.
Inspektor zwrócił się telefonicznie do komisarza. Jak było do przewidzenia, pułkownik czekał na dzwonek Froyanta.
— Nie wezwał pana?
— Nie!
Parr opowiedział co zaszło i wysłuchał bez wrażenia wybuchu wściekłości przełożonego, potem udał się do przedsionka, gdzie czekali już zebrani funkcjonarjusze policji.
— Muszę przetrząsnąć każdy z osobna pokój! — powiedział.
W pół godziny potem wrócił do czekającego nań Derricka.
— I cóż? — spytał zaciekawiony detektyw.
Parr potrząsnął głową.
— Nic! Nie było tu nikogo obcego. W jakiż więc sposób dostał się morderca. W przedsionku był ciągle ktoś, z wyjątkiem chwili, gdy stary Steeve przyszedł do salonu.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.