— Panie Yale, nie chcę pana dotknąć, ale zauważyć muszę, że urzędowo nie istniejesz dla mnie zgoła, toteż to wszystko, co pan mówisz na korzyść inspektora, nic a nic mu nie pomoże. Miał wielkie pole do okazania swych zdolności i... zawiódł, niestety.
Gdy Yale zabierał się do odejścia, skinął nań, a detektyw zajął z powrotem krzesło.
— Radbym zasięgnąć zdania pańskiego w jednej sprawie. Wszakże pamięta pan marynarza Sibly, mordercę Beardmora? Któż był obecny w celi, gdyś pan przesłuchiwał tego człowieka?
— Ja sam, inspektor Parr i oficjalny stenograf.
— Mężczyzna, czy kobieta?
— Mężczyzna. A nawet, zdaje mi się, funkcjonarjusz panów. Pozatem nie było nikogo. Kilka razy wchodził coprawda dozorca, który przyniósł wodę, w której potem odkryto truciznę.
Komisarz otwarł tekę i wziął z niej arkusz papieru.
— Tutaj, oto jest zeznanie dozorcy. Pomijam wstęp. — Wsadził okulary i jął czytać. — Więzień siedział na łóżku, pan inspektor Parr naprzeciw niego, a Mr. Yale stał, oparty plecami o drzwi, które nie były zamknięte. Natoczyłem z wodociągu pół kubka blaszanego, zmuszony przerwać, gdyż zadzwoniono na mnie z innej celi. O ile wiem, nic się z tym kubkiem stać nie mogło, mimo że drzwi na podwórze były otwarte. Gdym wrócił do celi Siblyego z wodą, pan inspektor Parr wziął mi kubek z ręki, postawił go na paczce w pobliżu drzwi i rozkazał, bym już nie wchodził bez zawołania wyraźnego.
Skończywszy zauważył:
— W całem zeznaniu tem niema wzmianki o stenografie. Czy pan jest pewny tego człowieka?
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.