Pewnego dnia napotkał w parku Jacka, którego zdumiało rozradowanie grubaska.
— No cóż, inspektorze? — spytał. — Czy zbliżamy się do rozwiązania?
Skinął głową.
— O tak, coraz bliżej mego rozwiązania. Odchodzę!
— Niemożliwe! — wykrzyknął Jack, który poraz pierwszy dopiero otrzymał wiadomość realną. — Wszakże masz pan wszystkie nici w ręku? Jakimże sposobem odmawiasz pan usług w takiej właśnie chwili? Chyba niema już zgoła nadziei schwytania zbrodniarza?
Parrowi przyszło na myśl, że tylko prezydjum straciło tę nadzieję, ale zmilczał.
Jack miał zamiar jechać do swej posiadłości wiejskiej, gdzie nie był od śmierci ojca. Było to potrzebne dla zmiany niektórych kontraktów z dzierżawcami pól. Nie mogąc sprawy załatwić w mieście, umyślił spędzić jednę noc w domu, który oprócz tragedji ojca krył inne także przykre wspomnienia.
— Jedziesz pan tedy i to sam? — spytał inspektor w zadumie.
— Tak! — odparł, zaraz atoli chwytając w lot myśli Parra, dorzucił: — A może pan pojechać raczysz zemną? Bardzo bym rad, mieć pana u siebie, o ile ten przeklęty Czerwony Krąg nie zmusza do pobytu w stolicy!
— Zdaje mi się, że oni sobie dadzą radę bezemnie! — zauważył z goryczą. — Dobrzeby było jechać z panem. Nie byłem w tym domu od śmierci biednego ojca pańskiego i radbym raz jeszcze obejrzeć wszystko starannie.
Przedłużył o dwa dni swój urlop, na co dostał łatwo przyzwolenie ze strony prezydjum.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.