listów, ale przebaczyć nie mogę, że wychodzisz pani z biura, gdy dałem polecenie przeciwne.
Policzyła pieniądze.
— Ściśle tyle, co się należy! — powiedziała szyderczo. — Panie Yale, musisz pan chyba pochodzić ze Szkocji.
— Jeden tylko istnieje sposób, by panią poprawić, Taljo Drummond! — powiedział z powagą, szukając odpowiednich wyrażeń.
— Jakiżto?
— Ożenić się z panią. Ja sam nawet skłonny byłbym do takiego eksperymentu.
Przysiadła na skraju biurka, wybuchając rozgłośnym śmiechem.
— Jakiż z pana komik! — powiedziała po chwili. — Ale widzę także, że jest pan życzliwy ludziom! — potem dorzuciła poważnie — Przyznaj pan, że nie masz dla mnie więcej skłonności, niż dla tej wielkiej muchy na ścianie.
— Nie jestem w pani zakochany, oczywiście.
— Tak mi się wydawało! Ano więc przyjmuję zapłatę, wypowiedzenie, oraz dziękuję za sposobność pracowania dla genjusza, jakim pan jesteś.
Yale przerwał rozmowy tonem czysto kupieckim, jakby szło o nieprzyjętą ofertę, mruknął coś o liście polecającym i na tem się skończyło. Wyszedł do swego biura, nawet drzwi nie zamykając.
Wypowiedzenie było dla Talji sprawą o wiele ważniejszą, niż to okazała. Yale podejrzywał ją, albo w sposób chytry snuł plan jakiś, by ją zgubić.
Wracając dumała także nad wzmianką o Johnsonie przy Mildred Street. Kryć się w tem mogło co więcej jeszcze, niż jej stosunek z Czerwonym Kręgiem, co dawał do poznania.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.