na nabożeństwie ze znajomymi. Magazyny pochłonęły także rozległy dawniej, zadrzewiony cmentarz, kości zmarłych przeniesiono na inne miejsce.
Dostęp był z wąskiej, ciemnej bocznicy, tak że wieczór nie rozróżniano idących tędy, którzy tonęli w czeluści, czarnej, jak noc bramy.
Tutaj odbyło się pierwsze, a zarazem ostatnie zebranie Czerwonego Kręgu.
I przy tej także sposobności okazało się, jak precyzyjną była organizacja. Każdy członek otrzymał ścisłą wskazówkę, o której minucie ma przybyć, tak że nigdy dwie osoby nie zetknęły się przed bramą. Talja domyślać się jeno mogła, w jaki sposób naczelnik uzyskał klucz i jak obliczył początek i koniec zebrania, by wypadło pomiędzy dwoma rontami policji miejskiej.
Przybyła punktualnie w uliczkę i podeszła dwa stopnie do bramy, a brama otwarła się i zamknęła zaraz. Wewnątrz nie było światła, a tylko przez witraże górą mrzyły latarnie ulicy.
— Iść prosto! — szepnął głos jakiś. — Siadać obok drugiego konfesjonału po prawej.
W kościele było sporo ludzi, rozróżniała ich zarysy. Na każdej kwaterze ławy siedziało po dwoje, tajemniczo, cicho, bez słowa. Niebawem przybył człowiek, który ją wpuścił i stanął u barjery ołtarza. Od pierwszych zaraz słów zrozumieli słudzy Czerwonego Kręgu, że stoją w obliczu pana.
Głos jego brzmiał głęboko i głucho. Musiał mieć na twarzy welon, jak pierwszej nocy, gdy się spotkali.
— Przyjaciele! — zaczął wyraziście. — Nastał czas rozwiązania naszej organizacji. Czytaliście w dziennikach mą propozycję. Otóż dwadzieścia, conajmniej, procent
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.