— Ano to dobrze! — powiedział. — Mam właśnie zamiar odwiedzić ojca pańskiego. Może mi zechcesz towarzyszyć?
Talja znikła już na drodze do Tower Hill, przeto Jack stracił wszelki pretekst pozostania tu dłużej.
— Nie zabieraj pan tyle czasu tej dziewczynie, Beardmore! Nie czyń pan tego, proszę! — rzekł Froyant gderliwie. — Nie masz pan pojęcia, ile ona ma do roboty. Przytem pewny jestem, że ojciec pański nie byłby temu rad.
Jack chciał odpowiedzieć ostro, ale powściągnął się. Nienawidził Froyanta, a w tej chwili w trójnasób jeszcze, z powodu szorstkiego traktowania Talji.
— Dziewczęta tego rodzaju... — zaczął Froyant, podczas gdy szli wzdłuż żywopłotu, ku furtce, przy końcu doliny — dziewczęta tego rodzaju... — nagle stanął skamieniały. — Któż u djaska wyłamał mi żywopłot? — spytał, pokazując laską dziurę.
— Ja! — odparł Jack gniewnie. — Zresztą jest to nasz żywopłot, a dziura oszczędza pół mili drogi. Chodźmyż tędy, panie Froyant.
Nie czyniąc już dalszych uwag, przełazi Froyant przez żywopłot i poszli razem ku wielkiemu wiązowi, z pod którego Jack rozglądał się niedawno.
Harvey Froyant kroczył w milczeniu. Trzymał się tradycji, o ile mógł z tego wyciągnąć korzyść jakąś.
Dotarli na szczyt wzgórza, gdy nagle uczuł, że Jack chwyta go z tyłu za ramię. Obejrzał się i zobaczył, że młodzieniec tkwi spojrzeniem w pniu drzewa. Skierował tam oczy i cofnął się o krok. Chorowita twarz jego pobladła bardziej jeszcze. Na pniu widniał duży czerwony krąg. Farba nie zaschnęła jeszcze.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.