— Oznacza to mnóstwo wielkich przykrości! — odparł detektyw.
Wstał i jął chodzić po wykładanej flizami drodze, a Jack nie przeszkadzał mu w rozmyślaniach.
Tymczasem Marl usiłował, bezskutecznie zgoła, przedstawić interes, z którym tu przybył. Był on, jak mówił Jack, spekulantem gruntowym i przyniósł nader korzystne propozycje, atoli nie był w stanie ich wyłuszczyć.
— Trudna rada, moi panowie, — powiedział dotykając poraz czwarty warg, drżącymi palcami. — Dziś rano miałem atak.
— Cóż to było?
Marl nie umiał objaśnić, potrząsał tylko bezsilnie głową.
— Nie jestem w możności omówić dziś sprawy z koniecznym spokojem! — oświadczył. — Musimy to odłożyć do jutra.
— Czy sądzisz pan, że poto przyszedłem, by słuchać takich bzdur? — rozgniewał się Froyant. — Oświadczam, że chcę dziś sprawę załatwić, a tego samego domaga się Mr. Beardmore.
Jimowi Beardmore było obojętne kiedy to nastąpi i zaśmiał się.
— Nic tak pilnego! — powiedział. — Jeśli Mr. Marl czuje się źle, pocóż go dzisiaj męczyć? Może pan chce przenocować tutaj, panie Marl? — dodał.
— Nie, nie, nie! — wykrzyknął gość niemal ze zgrozą. — Jeśli pan pozwoli, nie zostanę tutaj na noc...
— Pańska wola! — odparł Jim Beardmore obojętnie, składając papiery, przysposobione do podpisu.
Potem wyszli razem do wielkiego przedsionka, gdzie napotkali Jacka.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.