dałem... z zasady nie płacę za pracę nie wykonaną jeszcze... — dodał z miną bogobojną — to prowadzi do zubożenia.
— Słyszałem, że posiadasz pan znaczną ilość przedmiotów starożytnych, po części bardzo cennych. Czy zauważyłeś pan brak czegoś w dniach ostatnich?
Froyant zerwał się. Sama wzmianka o tem, że mógłby zostać okradziony wprawiała go zawsze w strach obłędny. Nie rzekłszy słowa wybiegł z pokoju, gdy wrócił po trzech minutach, oczy mu wystąpiły z orbit.
— Mój Budda! — jęknął. — Wart conajmniej sto funtów! Był jeszcze dziś rano...
— Poproś pan Miss Drummond — powiedział oschle inspektor.
Weszła Talja, chłodna, opanowana i stanęła przy biurku szefa, trzymając ręce za sobą. Nie spojrzała niemal na inspektora.
Rozmowa była krótka i bardzo przykra dla Froyanta, na dziewczynie zaś nie uczyniła, zdawało się, żadnego wrażenia, mimo, że lodowate spojrzenie chlebodawcy zwiastowało odkrycie kradzieży. Przez chwilę nie mógł skąpiec wykrztusić zdania.
— Pani... pani skradła mi coś! — wyrzucił w końcu skrzekliwym tonem, a podniesiona dłoń jego drżała. — Jesteś złodziejką!
— Prosiłam pana o pieniądze! — odparła chłodno. — Gdybyś pan nie był szkaradnym, starym dusigroszem, dostałabym je była dobrowolnie.
— Pani... pani... — jąkał się, a potem rzekł, zwrócony do inspektora — Oskarżam ją o kradzież! Pamiętaj to sobie moja panno... Zaraz,... zaraz, zobaczę, czyś mi nie skradła czegoś więcej jeszcze!
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.