— Jadę tedy z panią! — nalegał.
Nie opierając się już, wyszła razem z nim na ożywioną ulicę. Szli bez słowa aż do najbliższej stacji kolei podziemnej.
— Muszę jechać do domu! — powiedziała życzliwiej, niż dotąd.
— Cóż pani zamyśla robić? — zapytał. — Wobec tego strasznego oskarżenia nie znajdzie pani posady!
— Czyż to oskarżenie jest aż tak straszne? — spytała chłodno.
To rzekłszy zwróciła się ku wejściu, on zaś chwycił ją gwałtownie za ramię, wyrzucając z poza zaciśniętych zębów:
— Posłuchaj mnie pani! Kocham cię i chcę poślubić. Nie mówiłem tego dotąd, ale chyba odgadłaś, pani! Nie dopuszczę, byś znikła z życia mego! Czy pani to rozumiesz? Nie wierzę w to całe złodziejstwo...
Z całym spokojem uwolniła ramię.
— Panie Beardmore! — powiedziała zcicha. — Jesteś podniecony i nierozsądny! Powiedziałeś, że nie dopuścisz, bym znikła z pańskiego życia i chcesz się zrujnować dla złodziejki, której udowodniono tę zbrodnię. Tego ja znowu nie dopuszczę. Pozatem, że jestem ładną dziewczyną, nie wiesz pan o mnie nic. Napotkał mnie pan przypadkiem na wsi i spodobałam się, ale obowiązkiem moim jest zastąpić panu matkę i ciotkę! — w oczach jej zamigotało rozweselenie, w chwili, gdy uścisnęła wyciągniętą dłoń jego. — Spotkamy się jeszcze może, a wówczas zblednie ów romantyczny blask. Żegnam pana.
Znikła w tłoku przy kasie biletowej, zanim odzyskał zdolność wyrzeczenia słowa.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.