Istotnie, trudno było przedstawić sobie Harveya Froyant w roli zalotnika. Nie zapomniała, jak to z notatnikiem w ręce kroczyła za nim przez komnaty wielkiego domu, podczas gdy on szukał dowodów niedbalstwa służby. Dotykał politurowanych półek bibljoteki, chcąc znaleźć bodaj ślad kurzu, podnosił brzegi dywanów, oglądał srebro co tydzień, a także obliczał zapasy śpiżarni.
Przed jedzeniem odmierzał wino, chcąc się przekonać, że go nie ubyło, liczył flaszki, a nawet korki. Pysznił się tem, że potrafi zauważyć zniknięcie jednego nawet kwiatu w ogrodzie, bowiem posyłał do miasta na targ kwiaty, jarzyny i brzoskwinie, dojrzewające na murach. Biada ogrodnikowi, któryby sobie przywłaszczył jedno choćby jabłko. Froyant posiadał instynkt, tak że niezawodnie trafiłby zawsze pod okradzione drzewo.
Wspominając to uśmiechała się wzgardliwie. Zmieniwszy suknię, wyszła, zamykając drzwi, a gospodyni wiodła za nią oczyma i kiwała znacząco głową.
— Lokatorka pani wróciła? — zagadnęła ją sąsiadka.
— Wróciła! — odparła gniewnie. — Ładna osoba! Poraz pierwszy mam u siebie złodziejkę i poraz ostatni! Wypowiem jej dziś jeszcze mieszkanie.
Nie wiedząc zgoła o tym wyroku pojechała Talja do miasta omnibusem, wysiadła przy Fleet Street i weszła do biura ogłoszeń wielkiego dziennika. Wziąwszy formularz skreśliła, po namyśle, te słowa:
— Sekretarka. Młoda dama, przybyła z kolonij, poszukuje miejsca sekretarki. Mieszkanie na miejscu pożądane. Skromna pensja. Stenografja. Maszyna.
Oddała ogłoszenie przy okienku i zapłaciła należytość.
Na kolację wróciła do domu. Gospodyni przyniosła posiłek na wytartej tacy.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.