Dumał nad tem, że lepiej było wykonać pomysł pierwszy i klął tchórzostwo swoje, które go skłoniło do wzięcia rewolweru, miast do pióra do napełnienia atramentem. Pewny był jednak, że nikt go nie dostrzegł w chwili, gdy opuszczał posiadłość Beardmora.
U ludzi typu Marla, paniczny strach ustępuje szybko miejsca bezrozumnemu zgoła zaufaniu w bezpieczeństwo, toteż gdy schodził do małej bibljoteczki swojej, zapomniał niemal, że wogóle coś mu zagrażać może.
Nie świecąc, napisał list wielce ugodowej treści i wysłał, pewny będąc, że dojdzie według adresu. A może go wykryją? I znowu uczuł dreszcz strachu.
Zaraz jednak porzucił wszelką obawę.
Służący przyniósł posiłek wieczorny na tacy i postawił na małym stoliczku, obok biurka, przy którem siedział.
— Sir! Może pan zechce rozmówić się teraz z czekającym gościem?
— Z czekającym gościem? — spytał zdumiony wielce.
— Wszakże zameldowałem, że jakiś pan przybył i czeka.
Marl przypomniał sobie w tej chwili pracę, przerwaną mu pukaniem służącego.
— Cóż to za gość?
— Położyłem na biurku jego bilet wizytowy, sir!
— Czy wie, że byłem zajęty?
— Tak jest! Ale oświadczył, że będzie czekał, aż pan zejdzie na dół.
Służący podał mu bilet. Mr. Marl pobladł i skoczył na równe nogi.
— Inspektor Parr! — rzekł niepewnym głosem. — Czegóż on chce odemnie?
Ręce mu drżały.
— Prosić! — powiedział po chwili, z wysiłkiem.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.