Nie spotkał się dotąd z inspektorem ani urzędowo, ani w towarzystwie. Na pierwsze zaraz wejrzenie uspokoił się. Nie było nic groźnego w jowialnem, czerwonem obliczu tego człowieka.
— Siadajże pan, inspektorze! — powiedział. — Przykro mi, że byłem tak długo zajęty.
Mr. Marl mówił ptasim dyszkantem, jak zawsze w chwilach podniecienia.
Parr usiadł na krześle najbliższem, kładąc na kolanach twardy kapelusz.
— Czekałem, aż pan zejdziesz, Mr. Marl, — powiedział — gdyż idzie o sprawę zamordowania Beardmora.
Marl nie rzekł nic. Natomiast czynił wysiłki, by opanować drżenie ust i przybrać wyraz uprzejmego zainteresowania.
— Znałeś pan bardzo dobrze Beardmora... nieprawdaż?
— Nie tak znów bardzo dobrze. Miałem z nim interesy.
— Czy znałeś go pan już dawniej?
Marl zawahał się. Łatwo mu było kłamać i mówił zazwyczaj wprost odwrotnie, niż się sprawa przedstawiała.
— Nie! — oświadczył. — Widziałem go, coprawda przed kilkoma laty, zanim zapuścił brodę, ale to nie była znajomość.
— Gdzie był Beardmore w chwili przybycia pańskiego?
— Stał na terasie! — odparł Marl, zgoła niepotrzebnie głośno.
— I tam go pan zobaczył.
Marl potwierdził skinieniem.
— Opowiadano mi — ciągnął Parr dalej, żeś pan się, z jakiegoś powodu, przestraszył... Cóż to był za powód?
Mr. Marl wzruszył ramionami i odparł ze sztucznym uśmiechem.
— Objaśniłem to zaraz. Miałem atak sercowy, gdyż cierpię na serce.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.