Parr obrócił kapelusz dnem do góry i spytał, nie podnosząc oczu:
— Przecież nie przelękłeś się pan Beardmora?
— Oczywiście! — oświadczył Marl z naciskiem. — Czemużbym się miał go przestraszyć? Prowadziłem z nim ożywioną korespondencję i znałem dobrze...
— Wszakże nie miałeś pan z nim od całych lat stosunków?
— Nie! Nie widziałem go od lat! — poprawił podraźniony.
— A więc przyczyną wzburzenia pańskiego był atak sercowy? — spytał inspektor, spoglądając na Marla.
— Nic innego! — odparł tonem szczerości. — Zapomniałem już nawet o tej lekkiej przypadłości i pan mi to przywiódł dopiero na pamięć.
— Radbym uzyskać wyjaśnienia jeszcze odnośnie do innego punktu — powiedział inspektor, zapatrzony znów w kapelusz, który kręcił jak frygę. — Przybywając do posiadłości Beardmora, miałeś pan na nogach śpiczaste lakiery.
Marl zmarszczył czoło.
— Czy tak? Już zapomniałem.
— Czy pan chodziłeś którędyś jeszcze, prócz drogą ze stacji wiodącą?
— Nie.
— Nie obszedłeś pan domu, aby... aby... podziwiać architekturę?
— Nie. Tego nie uczyniłem. Zresztą pobyt mój był bardzo krótki i rychło odjechałem.
Mr. Parr wzniósł oczy na sufit.
— Czy nie pogniewa się pan, jeśli poproszę o pokazanie mi lakierków, które miałeś pan owego dnia?
— Nigdy w świecie! — zapewnił Marl i wstał rozradowany.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.