Za chwilę wrócił, niosąc parę śpiczastych lakierów.
Inspektor obejrzał podeszwy z wielką powagą.
— Oczywiście, — powiedział — nie są to trzewiki, które miałeś pan wówczas na nogach, bowiem — tu potarł palcem podeszwę — na tych jest pył, a zeszłego tygodnia ziemia była wilgotna.
Serce Marla zamarło.
— Te właśnie miałem trzewiki! — rzekł wyzywająco. — To, co pan zowiesz pyłem, jest wyschniętem błotem.
Parr spojrzał na swe palce i potrząsnął głową.
— Zaszła, zdaje mi się, omyłka. Ten pył jest pyłem wapiennym.
Odstawił trzewiki i podniósł się z krzesła, mówiąc na zakończenie:
— To zresztą nic ważnego!
Potem stał tak długo, zapatrzony w dywan, że Marl, mimo trwogi, uczuł zniecierpliwienie.
— Czy mogę jeszcze czemś służyć, panie inspektorze? — spytał.
— Tak. Radbym mieć adres pańskiego krawca. Może pan zechcesz napisać mi go?
— Mego krawca? — wypatrzył się nań ze zdumieniem. — Cóż u licha ma tu do czynienia mój krawiec? Inspektorze, — rzekł po chwili ze śmiechem — dziwny z pana człowiek. Ale uczynię co chcesz.
Podszedł do biurka, napisał adres, wysuszył bibułą i podał kartkę Parrowi.
— Bardzo dziękuję, Sir!
Nie spojrzawszy nawet na adres, schował w kieszeń.
— Bardzo przepraszam za fatygę, ale pojmiesz pan, że każdy, kto był w domu Beardmora w okresie jego śmierci, musi zostać przesłuchany. Czerwony Krąg...
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.