— Opowiem panu historyjkę o pewnym, młodym urzędniczku, który nie posiadając grosza poślubił wdowę po właścicielu banku tellerowskiego. Była stara i mogłaby mu matkować. Bardzo niedługo zmarła nagłą śmiercią... w Szwajcarji. Spadła w przepaść. Wiem to dobrze, gdyż szczególnym trafem byłem właśnie w górach z aparatem fotograficznym i zdjąłem ów przedziwny widok.
Wszakże pokazywałem panu zdjęcie owego, nieszczęśliwego wypadku. Jesteś pan na płycie, mimo że sędziemu śledczemu oświadczyłeś wyraźnie, iż znajdywałeś się o kilkanaście mil w tym czasie.
Mr. Brabazon patrzył na biurko. Nie drgnął ani jeden mięsień jego twarzy.
— Możesz pan zresztą otrzymać tę fotografję! — dodał Marl swobodnym tonem. Chcesz pan wejść w nowe związki, zdaje mi się... tak mówią przynajmniej.
Barbazon popatrzył nań, marszcząc brwi.
— Cóż to znaczy? — spytał.
Mr. Marla bawiło to wielce. Klepiąc się dłonią po kolanie dawał w śmiechu upust wesołości swojej.
— A może ma to coś wspólnego z ową osobą, którą spotkałeś pan niedawno przy Stayne Square... tą w zamkniętem aucie?... Nie przecz pan... widziałem... śliczny, mały wóz.
Poraz pierwszy wzburzenie ogarnęło Brabazona. Twarz mu się wykrzywiła i poszarzała, a oczy zapadły bardziej jeszcze w głąb.
— Dam panu tę pożyczkę! — powiedział.
Zadowolenie Marla było wielkie. Nagle zapukano do drzwi i weszła osoba, która pochłonęła całą jego uwagę.
Sekretarka wzięła arkusz papieru i położyła przed chlebodawcą. Była to, zda się, notatka rozmowy telefonicznej.
— Biało, złoto, różowa, błysnęło Marlowi. Olśniewającej bieli zęby, delikatna płeć, purpurowe usta, a włosy złote,
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.