— Oczywiście — przyznała Talja — a jacyż to są współpracownicy pani?
Milly, nie zrozumiawszy dobrze słów Talji, odparła tajemniczo:
— Znam pewnego pana...
— Powiedzmy... człowieka! — przerwała Talja. — Słowo: pan, przypomina ogłoszenie krawca.
— Ano dobrze, — zgodziła się cierpliwa Milly — otóż znam pewnego człowieka, przyjaciela mego, który panią od pewnego czasu obserwuje i on oświadczył, że dzielna z pani dziewczyna, któraby mogła zarabiać dużo. Chciałby się z panią poznać.
— Jeszcze jeden wielbiciel? — spytała Talja, wznosząc brwi, a Milly zasępiła się zaraz.
— Nic z tego, Drummond! — rzekła stanowczo. — Rozumiesz pani! Człowiek ten jest, jak się to mówi, moim narzeczonym.
— Niechże mnie Bóg strzeże, bym miała rozdzielać dwa kochające serca! — zawołała Talja z niewinną miną.
— Nie kpijże pani! — odparła Milly czerwieniejąc. — Powtarzam, nie jest to skrobanie patyka tępym kozikiem, ale prawdziwy interes en gros!
Talja rzekła, bawiąc się nożykiem do otwierania kopert.
— A jeślibym nie przystała do waszej kompanji?
Milly spojrzała na nią podejrzliwie.
— Wyjdziemy razem po służbie i zjemy kolację.
— Same zaproszenia na kolację! — mruknęła Talja, a Milly zorjentowawszy się rzekła:
— A więc ten stary piernik zaprosił panią? A to dopiero szczęście!
Zagwizdała z podziwu, potem zaś widocznem było, że się chce z czemś wywnętrzyć, ale dała pokój.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.