Uczyniła swawolny gest głową.
— Ma pan mnóstwo informacji z zeszłorocznego kalendarza! — odparła chłodno. — Sądzę, że nie zaprosiłeś mnie pan tu, by mi prawić komplementy!
— Oczywiście, że nie poto! — przyznał, a zazdrosna Milly spostrzegła po pewnych oznakach, że Talja zajęła jej kochanka. — Zaprosiłem panią dla pomówienia o interesach. Jesteśmy wszyscy troje przyjaciółmi i mamy tesame interesy. Odrazu powiem, że nie zaliczam się do marnych złodziei, którzy biedują. Mam za sobą ludzi, którzy położą na stole każdą kwotę, byleby interes był dobry, ale pani właśnie przeszkadzasz mi.
— Przeszkadzam? — zdziwiła się. — Przypuśćmy nawet, że jestem tem, za co mnie pan uważasz, w jakiż sposób mogę przeszkadzać?
Barnet pokiwał głową.
— Moja panienko! — rzekł z dobrotliwym wyrzutem. — Czy pani sądzi, że długo można wojować, wpychając miast pieniędzy papier do koperty. Gdyby przyjaciel mój, Brabazon, nie uroił sobie, że kradzież zaszła na poczcie, dawnobyś pani miała w biurze policję. Jeśli mówię, że Brabazon jest przyjacielem moim, to wcale nie przesadzam...
Przesadził widocznie, ale nie mógł jakoś pominąć kwestji przyjaźni swej z bankierem. Naciskany, byłby zapewne powiedział więcej, ale Talja nie uczyniła tego.
— Otóż powiem pani — rzekł zcicha, pochylając się przez stół —, że oboje z Milly obrabiamy bank od dwu już miesięcy. Można tam złapać dużo pieniędzy, ale nie w samym banku, mimo przyjaźni mej z Brabazonem... tylko interes ten da się załatwić z człowiekiem, który ma tam największą należytość, to jest z Marlem.
Talja skrzywiła usta uśmiechem.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.