— Mylisz się pan bardzo! — powiedziała spokojnie — Za należytość Marla nie można kupić garści bobu.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem, potem zaś marszcząc brwi wbił oczy w Milly.
— Wszakże powiedziałaś mi, że ma blisko sto tysięcy do odebrania.
— I tak jest rzeczywiście! — potwierdziła dziewczyna.
— Tak było — — rzekła Talja — ale dziś popołudniu Brabazon pojechał... zdaje się, do Banku Angielskiego, bo banknoty były nowe. Zawezwał mnie. Na biurku leżały całe sterty. Powiedział, że zamyka konto Marla i nie chce mieć za klienta człowieka takiego, jak on. Potem zabrał pieniądze i pojechał, jak myślę do Marla, gdy bowiem wrócił, tuż przed zamknięciem biura, oddał mi jego pokwitowanie.
— Załatwiłem to konto! — powiedział. — Sądzę, że ten szantażysta nie wejdzie nam już w drogę.
— Czy wiedział, że Marl zaprosił panią na kolację? — spytała Milly, a Talja zaprzeczyła ruchem głowy.
Mr. Barnet milczał, siedząc rozparty w fotelu i gładząc podbródek. Był myślami daleko.
— Ile to wynosiło? — spytał.
— Sześćdziesiąt dwa tysiące! — odparła Milly.
— I on ma w domu tę sumę! — powiedział Barnet, zaróżowiony ze wzruszenia. — Słyszysz, Milly? Sześćdziesiąt dwa tysiące! A pani, Miss Drummond, będziesz dziś z nim na kolacji... No, cóż pani na to? — zakończył z naciskiem.
Wytrzymała jego spojrzenie bez drgnienia.
— Cóż mam powiedzieć?
— To okazja, jaka się może nie nadarzyć przez całe życie! — powiedział chrypliwie. — Pójdziesz pani do niego, trzeba tedy trochę powodzić za nos starego durnia.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.