— Moi chrzestni rodzice, pan N. i pani N. — odparła uroczyście, a Marla rozradował jej humor.
Stanął poza nią i udał, że sięga do zastawy, by wziąć przekąskę i gdyby nie nagły gest, byłby ją pocałował w kark.
— Jadę do domu! — oświadczyła stanowczo.
— Głupstwo! — burknął, wypadając z roli dobrze wychowanego człowieka, do czego miał pretensję. — Chodź pani tu i usiądź przy mnie.
Spojrzała nań przeciągle, potem nagle podeszła do drzwi, naciskając klamkę. Były zamknięte na klucz.
— Lepiejby było otworzyć, Mr. Marl! — powiedziała spokojnie.
— Ja sądzę, że nie! — rzekł wesoło. — No, droga Taljo, bądźże pani ową słodką dziewczynką, za jaką panią uważam.
— Nie lubię niweczyć urojeń odnośnie do mego charakteru! — powiedziała chłodno. — Proszę, zechciej pan otworzyć.
— Dobrze!
To rzekłszy przystąpił do drzwi, szukając w kieszeni klucza, zanim tego jednak dokonał, wziął ją w ramiona. Był o głowę wyższy i silny, toteż nie mogła się wyswobodzić z żelaznego uścisku.
— Puść mnie pan! — rzekła spokojnie, opanowana całkiem i nie okazując strachu.
Nagle uczuła, że mięśnie jej osłabły, on zaś zwyciężył.
Dysząc ciężko, puścił broniącą się dziewczynę.
— Teraz przekąszę coś! — powiedziała, a Marl rozpromienił się.
— Kochana Taljo! Teraz jesteś ową słodką dziewczynką, o jakiej marzyłem. Ach!... Cóż to znaczy? — wykrzyknął znagła.
Strona:PL Edgar Wallace - Czerwony krąg.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.