Ta strona została uwierzytelniona.
— Wszedłszy do pokoju nie poczuł pan wszakże gazu? — zarzucił Parr.
— Wiatr go musiał zwiać, ale jako ciężki opadł na posadzkę i zalał ją jednolitą warstwą. Spójrz pan, proszę!
Potarł zapałkę i zaczekawszy, aż roztleje, zbliżył ją do dywana. W odległości cala zapałka zgasła nagle.
— Teraz rozumiem! zgodził się inspektor.
— Może wartoby przetrząsnąć mieszkanie? — spytał Yale, ale oferta jego nie została mile przyjętą.
Rozumiała uczucia inspektora mała grupka policjantów, którzy z całym szacunkiem słuchali wywodów detektywa. Zrozumiał to zaraz i on i uśmiechnąwszy się, odszedł do domu. Są chwile, kiedy policję trzeba zostawić samej sobie. Wiedział to doskonale Derrick Yale.