drugiemu w oczy, żeby mu dali spokój. A że chłopcy naigrawali się z niego coraz złośliwiej, zaczął cały drżeć z gniewu i czerwienieć. Wtem Franti, ten wyrzutek z brzydką, ponurą twarzą, skoczył na ławkę i udając, że dźwiga dwa kosze na ręku, począł małpować matkę Crossiego, jak przychodziła i czekała syna u drzwi szkoły, a teraz nie przychodzi bo jest chora. Cała kupa uczniaków wybuchnęła śmiechem. Wtedy Crossi stracił głowę, chwycił kałamarz i cisnął nim co siły prosto w łeb Frantiego. Ale Franti się uchylił, a kałamarz trafił w samą pierś wchodzącego w tej chwili nauczyciela. Wszyscy umknęli na miejsca i ucichli ze strachu jak trusie. Nauczyciel pobladł, podszedł do stołu i gniewnym głosem zapytał:
— Który to uczynił?
Nie odpowiedział nikt. Więc nauczyciel krzyknął jeszcze gniewniej:
— Który?
Wtedy Garonne, ruszony litością nad biednym Crossim, podniósł się w ławce i rzekł:
— To ja!
Nauczyciel spojrzał na niego, popatrzył po uczniach osłupiałych i nagle uspokojonym głosem powiedział:
— Nie! To nie ty. — A po chwili. — Nie ukarzę winnego. Niech wstanie.
Crossi wstał i płacząc tak mówił:
— Szturchali mnie, prześmiewali... straciłem głowę... rzuciłem...
— Siądź — rzekł nauczyciel. — Niech wstaną ci, którzy go doprowadzili do gniewu.
Wstało czterech z pochyloną głową.
— Znieważyliście — mówił nauczyciel — kolegę, który z wami nie szukał zaczepki; wyśmiewaliście się z nieszczęśliwego, prześladowaliście kalekę, który się nie
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/023
Ta strona została uwierzytelniona.